Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czém zostawiwszy mu posłanie i kołdrę, poszedłem do zamku.
Wypadek ten nadzwyczajne wywarł na mnie wrażenie, lecz czasu do rozmyślań nie było. Wybiegłem na strażnicę zobaczyć co dzicy robią. Jedni jeszcze siedzieli około ognia kończąc ucztę obrzydliwą, tymczasem drudzy chodzili ponad zatoką niespokojnie, szukając zapewne swych towarzyszy; kiedy jednak zaczął się odpływ morza, wszyscy siedli na czółna i odpłynęli.
Uspokojony tém, poszedłem zobaczyć co robi mój wyzwoleniec: napotkałem go siedzącego przed jaskinią na trawie, a gdy mię ujrzał, znowu upadł na twarz i czołgając się zbliżał ku mnie. Podźwignąwszy go, dałem do zrozumienia że nie chcę takiéj uniżoności.
Byłto ładnie zbudowany wysmukły chłopiec, mogący mieć 20 lub 21 lat, cery miedzianéj, orlego nosa. Rysy jego przyjemne, nie miały w sobie nic dzikiego, długi włos czarny spływał na ramiona; oko wyraziste, duże i czarne, tchnęło łagodnością, a dwa rzędy zębów białych wyglądały jak kość słoniowa, kiedy śmiejąc się otwierał usta ładnie uformowane.
Rozmawialiśmy znakami, które doskonale pojmował, czasami wymawiał jakieś słowa, a dźwięk mowy ludzkiéj od dziesięciu lat niesłyszanéj, zachwycał mię, chociaż jéj nie rozumiałem. Przedsięwziąłem go po angielsku wyuczyć, a pokazując na siebie, wymawiałem: „Robinson“, dając znak żeby powtórzył, co mu się téż powiodło nie źle. Następnie znowu wskazując na niego, mówiłem „Piętaszek“, albowiem dzień dzisiejszy był piątek i dlatego nadałem mu to imię.