Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moim boku zawieszoną. Dałem mu broń żądaną, z którą w mgnieniu oka przebył przestrzeń dzielącą go od wroga, i jedném cięciem zmiótł mu łeb z karku tak zręcznie, że ciosu tego nie powstydziłby się najlepszy kat europejski. Poczém natychmiast wrócił, składając głowę nieprzyjaciela u stóp moich.
Widziałem z jego poruszeń, że nie mógł wyjść z podziwienia, iż w takiéj odległości zabiłem drugiego Karaiba. Prosił mię na migi żebym mu pozwolił iść go obejrzeć, na co łatwo przystałem. Przybliżywszy się do trupa, począł mu się przyglądać i przewracać na wszystkie strony; nakoniec przypatrywał się ranie zadanéj w piersi, z któréj nie wiele krwi płynęło, (gdyż wylała się wewnątrz klatki piersiowéj). Nakoniec zabrawszy łuk i strzały zabitego, powrócił do mnie. Dałem mu znak żeby udał się za mną ku jaskini, lecz ten syn pustyni daleko był przezorniejszym jak ja, gdyż wskazawszy na trupów, dał mi do zrozumienia, że trzeba ich wprzódy pochować, aby towarzysze natrafiwszy na ciała, nie pobiegli nas ścigać. Dziki przywiązawszy do ciał pasami od sajdaków kamienie, obudwóch w głębie zatoki wrzucił.
Nie namyśliłem się jeszcze dokąd mojego gościa zaprowadzę. Stosownie do wieszczego snu, należało dać mu kwaterę w zamku, lecz ostrożność radziła, aby go tymczasem w koźléj jaskini pomieścić. Wprawdzie były tam wszystkie kosztowniejsze zapasy i amunicya, lecz te znajdowały się w drugiéj części za długim korytarzem, zagrodzonym głazami, więc ich, a témbardziéj w ciemnościach znaleźć nie mógł.
Przyprowadziwszy jeńca do jaskini, dałem mu kawał placka jęczmiennego, parę bananów i garnczek wody, po-