Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i piekę. Przyjemna woń pieczonego mięsa napełnia powietrze zaledwie miałem cierpliwość doczekać się aż będzie gotowe.
Zajadając zajączka, wystawiałem sobie że jestem na uczcie królewskiéj; cóż to za smak wyborny! teraz nie zdołam sobie wyobrazić, jak mogłem jeść surowe mięso jak wilk jaki?... Ach! czyż może być większe dobrodziejstwo od ognia.
Wyznam ze wstydem, że rozłakomiony smakiem mięsa, już zamyślałem poświęcić mego koziołka na pieczeń. Lecz oburzyła mię ta niewdzięczność. — Jakto? biedne stworzenie przyszło szukać u ciebie schronienia, a ty w dowód prawdziwéj gościnności chcesz je wsadzić na rożen? to bardzo brzydko panie Robinsonie. Ot nie leń się, weź łuk i strzały i idź na polowanie; są kozy w lesie, będziesz miał pieczeń, a nie okażesz się okrutnikiem.
— Tak, ale mi tymczasem ogień wygaśnie.
— Naznoś więc grubszych gałęzi drzewa, ostatni uragan nie mało ich natrzaskał, a zresztą, choćby ogień zagasł, masz krzesiwo i krzemień, to znowu rozniecisz.
— A jak się nie uda?
— Udało się raz, to uda się i drugi. To są tylko wymówki, i nic więcéj. Marsz do lasu! będziesz miał kozią pieczeń a może i rosół.
— Ciekawy jestem w czém go ugotuję?
— Widziałem ja pod skałą glinę, z gliny garnki robią garncarze, masz teraz i ogień, możesz wypalić. Probowałeś murarki i ciesiołki, szewstwa, krawiectwa, byłeś dość zręcznym parasolnikiem, może téż i garncarstwu podołasz.
— Nie tak to łatwo, a gdzież kółko garncarskie.