Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rodzaj baldachinu, nie wyglądającego paradnie i psującego się często, ale i z tego byłem bardzo zadowolony.
Po zabliźnieniu się rany poszedłem do lasu, aby poszukać hubki; zamiast niéj znalazłem pień wypróchniały. Zebrawszy czyr, wysuszyłem go na słońcu. Porywam stal i krzemień, krzeszę ogień, padają iskry, jedna chwyta się czyru; dmucham, serce bije mi gwałtownie, płomienia wzniecić nie mogę... O Boże! mój Boże! miałożby wszystko spełznąć na niczém... Nakoniec wybucha płomień, zapalają się suche listki... gałązki...
Na ten widok jakieś dziwne osłabienie owładnęło mię... zdawało się że zemdleję... Ten ogień wydawał mi się czémś tak kosztowném, że nie zdołam tego wypowiedziéć. Biegałem jak szalony, znosząc gałązki, drzewo, krzewy: zdaje mi się że spaliłbym las cały... Olbrzymi płomień bije na trzy sążnie w górę... dym wznosi się po nad szczyt skały... tańczę... biegam, skaczę z radości około ognia, nareszcie łzami zalany padam na kolana, dziękując Stwórcy za to dobrodziejstwo.
Wy lube dziatki, używające wszelkich wygód w domu rodzicielskim, nie zdołacie pojąć szczęścia biednego wygnańca, który po ośmiu miesiącach życia pełnego niewygód, ujrzał nakoniec płonący ogień, i cieszył się, że wreszcie ciepłą strawą będzie mógł skrzepić znużone ciało.
Chciałem napić się gorącego mleka, wydoiłem więc kozę, i przystawiłem je w muszli do ognia. Po chwili muszla pękła z trzaskiem, a popiół uraczył się moim przysmakiem. To mię bardzo zasmuciło, lecz nie tracąc czasu, porywam kawał drzewa, zaostrzam go, pakuję wczoraj zabitego zajączka