Za długością snu przemawiało wycieńczenie i wychudnięcie członków i całego ciała. Co mię najbardziéj zadziwiło, to obecność trzech kóz w mojéj zagrodzie. Zkąd one się tu wzięły? Biedne te stworzenia wcale się nie lękały. Jedna nawet przybliżyła się ku mnie, przypatrując się ciekawie.
Późniéj dopiero rozwiązałem tę zagadkę. Kozy znać wdarłszy się na skałę po nad jaskinią, zeszły na mur, a skoczywszy z niego do środka zagrody, nie mogły znaleźć wyjścia. Mur był prawie pionowy, a zatém wdrapać się nań nie mogły. Brak paszy, a w skutku tego głód, tak je osłabił, że straciły wrodzoną dzikość.
W téj chwili jednak co innego mię zajmowało.
Głód potężnie dokuczał. Wyczołgałem się z jaskini i założywszy z wielkiém wysileniem wnijście kamieniami, ażeby kozy nie uciekły, poszedłem bardzo wolnym krokiem ku zaroślom. Pizangi tam się znajdowały, ale nie miałem siły wdrapać się po nie. Porzuciłem ten zamiar, i powlokłem się nad brzeg morski dla poszukania ostryg. Na szczęście dość daleko jeszcze od morza natrafiłem na gniazdo szyldkretów, a parę jaj pokrzepiło mię bardzo.
Posiliwszy się usiadłem na wzgórku, i począłem rozważać wszystko, co mię od początku choroby spotkało. Wiedziałem że podwójne moje widzenie było tylko marzeniem, ale jakże cudowném marzeniem. Wyraźnie rozpoznać można w niém było łaskę Stwórcy, pociągającego mię ku sobie... jakieżbo moje dotychczasowe było życie!
Kiedym po raz pierwszy objawił ojcu chęć puszczenia się na morze, powiedział mi owe pamiętne słowa:
„Kto nie słucha rodziców, temu nigdy Bóg błogosławić nie będzie i marnie zginie.“
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/137
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.