Strona:PL Chajim Nachman Bialik - Powieść o pogromie poemat 1907.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posagi córek, synów spadek wszystek;
A oto zwoje Tory, pismo Boga,
W błocie tarzają się, jak lichy świstek,
I własną nogą pogrążasz je w kał.

Chcesz biedz do słońca, w jasną dal błękitną,
Lecz z ciebie słońce jeno drwi złowrogo,
Promienie jego, jak kata sztylety,
Blaskiem ci tylko oczy wykłuć mogą:
Patrz, jak szyderczo lśnią w stłuczonem szkle…
A te akacje białe, co tam kwitną,
Jeno rozprute przypomną ci bety,
A, wraz z balsamem, krwią ich zapach tchnie.
Bóg cię obdarzył wspaniałym obrazem,
Dając ci piękną wiosnę z rzezią razem:
Z naturą zbrodniarz wspólny wydał bal,
Świeciło słońce, zarzynała stal.

Idź dalej: widzisz — oto śmieci kupa,
Starego Żyda tu i psa starego
Zwaliła jedna zbrodnicza siekiera;
Teraz trup ludzki, obok psiego trupa,
Razem się w lepkim gnoju poniewiera,
A krew ich chłepcą jedne świńskie ryje,
Obaj grób znajdą u świni w żołądku,
Już dziś ich jęki w siną dal nie biegą,
I nie wołają o pomstę do Boga;
A deszcz poleje, resztki krwi obmyje
I wszystko wróci znowu do porządku…
Ale przed tobą leży dalsza droga.

Teraz się w górę wzbij, na strychy ciemne
I spójrz: dokoła włada gęsty mrok,
Cyt… tu przedśmiertna groza dotąd kroczy
I bez słów dzieje oznajmia tajemne
Owego dnia strasznego… Ludzkie oczy,
Błędne, okropne, lękliwe źrenice
Tu i tam biegną bez celu co krok
I spoglądają z kątów w twoje lice.