Przejdź do zawartości

Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Za późno.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechał się pobłażliwie i bardzo usprawiedliwiał stryja.
— Ty go nie rozumiesz, Zosiu — mawiał. — Ty też znasz świat jednostronnie. Ludzie z zamiłowaniem oddani jakiejś pracy, często dziwaczeją w ten sposób. A przytem to człowiek stary, dawniej nie był taki, przypomnij sobie. Cały jego nieporządek to już niedołęstwo starości, które uwzględnić trzeba. Prawda, że o potocznych rzeczach rozmawiać z nim niepodobna, to stary dzieciak, zawiędły pod kloszem, ale w kwestjach naukowych ma zdanie bardzo głębokie i trafne.
— Dobrze ci bronić stryja, widząc go raz na rok, to nie zasługa, ale mieszkać z nim pod jednym dachem, co dzień, co godzina prawie patrzeć na to, co wstręt budzi. Tak, wstręt, Adasiu, nie mogę cofnąć wyrażenia, ja to naprawdę czuję. Czasem zdaje mi się, że go za to niecierpię — o to okropne uczucie. Największy mam żal do niego o to właśnie, że nie mogę go kochać, ani trochę, ani troszeczkę! A wiem, że mu jestem wiele winna. Cóż zrobić? Chciałam. Ale kochajże kamień. Czy myślisz, że on słyszał kiedy o uczuciach?
— Tego nie wiem, pod względem uczuć stryj wydaje mi się istotnie bardzo dziwny. Choć wiem, że niejednemu dopomógł, nas wychował także...
— Bo mu się zdawało, że inaczej być nie może, że to jego prawo i obowiązek. Spełniał go tak, jak spełnia czynności biurowe: dokładnie, lecz bez duszy...
— Nie wiem, czy sądzisz trafnie, za mało go znam — szepnął Adaś zamyślony. Ja go dość lu-