Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
80
KOSMOPOLIS.

glądał Maitland, wygłaszając to zdanie nieuniknione... A! ileż komedyj na tym świecie! Masz tobie, ten dorożkarz także zrobił schlemyladę. Mówiłem mu: jedź na ulicę Sistina, około Trójcy św. a on jedzie przez plac Barberini. To moja wina. Nic nie widzę, gdy poczynam oddawać się mym myślom. Przypatrzmyż się przynajmniej Trytonowi Berinniego, jak pryska wodą. Jakże genialny to był rzeźbiarz, choć zawsze fałszował naturę. I oddaj się tu potem sztukom pięknym!...
Te uwagi bezładne, w czasie których powieściopisarz znowu przejechał trzecią część Rzymu, streszczały się ostatecznie w pewnym optymistycznym poglądzie na świat i życie, gdy dorożka zatrzymała się na miejscu wskazanem. Była to trzeciorzędna restauracya ze znakiem na wskroś toskańskim: Trattoria al Marzocco. I ten Marzocco, lew symboliczny Florencyi, był wyobrażony po nad drzwiami, opierającym łapę na tarczy zdobnej w lilie narodowe. Wygląd tego znaku nie usprawiedliwiał zupełnie wyboru, jaki zrobił wykwintny Dorsenne, jedząc tu zawsze, ilekroć nie był gdzie zaproszony na obiad. Ale dyletantyzm jego znajdował przyjemność w takich nagłych skokach z jednej sfery do drugiej, a jegomość Egisto Brancadori, właściciel Marzocco, na leżał do rzędu tych bezwiednych komików, jakich Dorsenne napróżno szukał w życiu rzeczywistem, i których nazywał „thebainami“, przypominając sobie króla Leara. „Chcę jeszcze słówko powiedzieć