Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
64
KOSMOPOLIS.

ryte na tarczach tych kufrów, niegdyś otwieranych z dreszczem czułej ciekawości przez młode dziewczęta i rozmarzone tak samo jak ona, tylko będące w innem położeniu:
— Patrz, Maud — mówiła do pani Gorskiej — oto dąb Della Roverów, a tu gwiazda Altierich...
— A ja widzę kolumnę Colonnów — odrzekła pani Gorska.
— A ty, Lidyo? — spytała panna Steno pani Maitland.
— Ja, znalazłam pszczoły Barberinich.
— A ja lilie Farnesich — odezwał się Florentyn Chapron, który podniósł się pierwszy, spostrzegłszy nowo przybyłych. Powitał ich wesoło ze swym dobrym uśmiechem, który zdawał się rozjaśniać niebieskawe białka jego oczów i ukazywał rzęd zębów białych.
— Nie spodziewaliśmy się już panów — rzekł. — Wszyscy nie dotrzymali słowa. Lincoln jest w natchnieniu i nie chce opuścić swej pracowni. Zdaje się, że panna Hafner jeszcze wczoraj się wymówiła. Hrabina Steno chora na migrenę. Nie liczyliśmy już wcale na barona, który, jak wiadomo, nigdy się nie spóźnia...
— Ja byłam pewna, że pan Dorsenne się stawi na słowie — odezwała się Alba, patrząc na młodego człowieka swem wejrzeniem jasnem i błękitnem — spodziewałam się tylko, że spotkamy go na schodach i że powie nam ze zdziwieniem: jakto!