Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/478

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
472
KOSMOPOLIS.

złamanego, w sutannie białej, błyszczącej jasno z pod płaszcza czerwonego. Szedł, opierając się z jednej strony na ramieniu prałata ze swego dworu, z drugiej na oficerze. Dorsenne, starając się ukryć, jak mu to zalecił Montfanon, żeby nie spowodować nagany dla straży, mógł przypatrzyć się dobrze delikatnemu profilowi Najwyższego Arcykapłana, który zatrzymał się przed klombem róż i rozmawiał poufale z klęczącym przed nim ogrodnikiem. Ujrzał uśmiech nieskończenie pobłażliwy, zawieszony na tych ustach pełnych uduchowienia jakiegoś; widział blask tych oczów, które zdawały się urzeczywistniać lumen in coelo, o którem sławne proroctwo mówi, że posiadać go będą wszyscy następcy Piusa IX. Ujrzał rękę, tę bladą, prawie przezroczystą rękę, która podnosi się z takim majestatem przy dawaniu błogosławieństwa, jak wyciągnęła się do przepysznej róży żółtej i palce uwolnione z białej rękawiczki pochyliły kwiat, nie urywając go wcale, jak gdyby nie chciały niszczyć wątłego tworu Bożego. Stary papież powąchał różę żółtą i ruszył dalej ku powozowi, którego kształty rysowały się mętnie nieco na tle dębów zielonych. Konie kare ruszyły szybkim kłusem i Dorsenne zwróciwszy się do Montfanona, spostrzegł dwie łzy zwieszające się na rzęsach starego żuawa, który, zapominając o rozmowie przed chwilą toczonej, rzekł z westchnieniem: