Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
441
KOSMOPOLIS.

— Masz pan zmartwienie?... cierpisz pan?.. co się więc stało?
— Nic się nie stało — odrzekł Dorsenne — ale godziny upływają, chwile nikną i nietylko chwile. Jest stara śpiewka francuzka, której pani zapewne nie znasz, a która się tak zaczyna:

Czas płynie, czas płynie pani...
Nie czas to wcale, tylko my płyniemy...

Co znaczy, hrabianko, prozą, że to jest zapewne ostatnia rozmowa, jaką w tym sezonie będziemy mieli ze sobą i że byłoby brzydko, gdybyś mi pani zepsuła te ostatnie odwiedziny...
— Czyżby to miało znaczyć, że pan odjeżdżasz? — zapytała Alba. Znała ona doskonale sposób mówienia Juliana i wiedziała, że te żarty na pół sentymentalne, ukrywały zawsze coś ważnego. Skrzyżowała ręce na piersiach i po krótkiem milczeniu spytała:
— Więc pan odjeżdżasz?
— Tak — odrzekł i z kieszeni kurtki wyciągnął do połowy bilet na kolej — postąpiłem jak tchórz, który ma się rzucić do wody. Wziąłem już bilet i już nie będę powtarzał sobie, jak to czynię od miesiąca: panie kacie, jeszcze chwilkę... Powiedziała to Du Barry... Zdaje mi się, że opowiadałem to już pani. W całej tej niedorzeczności krwawej, jaką była nasza wielka rewolucya, jest to jedyne zdanie, które mnie wzrusza... Jest ono szczere!...