Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
442
KOSMOPOLIS.

— Odjeżdżasz pan? — powtórzyła młoda dziewczyna, nie zwracając uwagi na żart, pod którym Julian ukrył swe własne wzruszenie, na widok wrażenia, jakie ta nagła wiadomość zrobiła — nie zobaczę już pana!... A jednak gdybym pana prosiła, żebyś jeszcze nie odjeżdżał?... — mówiła dalej — mówiłeś pan o swej przyjaźni. Gdybym więc pana prosiła, błagała w imię tej przyjaźni o nieopuszczanie mnie w tej chwili, w której niemam nikogo przy sobie, jestem sama, straszliwie sama, czy mi pan odmówisz?... Mówiłeś mi pan często, że jesteś moim przyjacielem?... Jeżeli tak jest, to nie odjeżdżaj pan. Powtarzam panu, jestem strasznie osamotniona i boję się...
— Posłuchaj mnie, hrabianko — odrzekł Dorsenne, którego to nagłe wzruszenie młodej dziewczyny, zaczynało przestraszać — czyż to jest rzeczą rozsądną wpadać w rozpacz dla tego, że miałaś wczoraj rozmowę smutną z Fanny? A przytem nie mogę w żaden sposób odkładać mego odjazdu. Zmuszasz mnie pani, bym ci wyjaśnił powody, bardzo pospolite, bardzo kupieckie... Ale moja książka ma wyjść z druku i muszę być na miejscu, żeby ją popchnąć... mówiłem pani o tem... A zresztą, pani także odjeżdżasz. Rozerwiesz się pani na wsi, będziesz otoczona znajomymi z Wenecyi, a w każdym razie będzie przy tobie ta śliczna Lidya Maitland!...
— Nie wymawiaj pan tego imienia — przerwała Alba, której twarz zbladła na to wspomnienie