Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/446

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
440
KOSMOPOLIS.

główką, z tak gorzkim wyrazem na twarzy, że młody człowiek przestał się uśmiechać:
— Nie mów pani tak do mnie — odparł — gdyż gotów jestem uwierzyć, że zrobiłaś to naumyślnie...
— Naumyślnie? — powtórzyła — naumyślnie? A pocóżbym miała to zrobić naumyślnie?
Zarumieniła się i zaczęła się śmiać takim samym nerwowym śmiechem, jakim przed kwadransem, gdy była sama i gdy się pochyliła z okna, brzmiała jej pierś. Dorsenne spostrzegł, że cierpi ona bardzo i uczuł ściśnienie serca. Niepokój, przeciw któremu walczył w ostatnich dniach, całą energią niepodległego artysty, który oddawna postanowił się nie żenić, znowu go ogarnął. Przyszło mu na myśl, że trzeba koniecznie postawić między sobą i „głupstwem“ stanowcze postanowienie. To też odrzekł ze zwykłą sobie łagodnością, ale tonem stanowczym:
— Znowu panią podrażniłem, hrabianko, i patrzysz pani na mnie takiemi oczami, jak zwykle, gdy dysputujemy... Nie trzeba tak na mnie spoglądać... będziesz pani żałowała później, że nie byłaś dziś dla mnie dobrą...
Gdy wyrzekł te słowa zagadkowe, spostrzegła w jego oczach i uśmiechu coś dziwnego i nieokreślonego. Widocznie kochała go bardziej, niż sama przypuszczała, gdyż na chwilę zapomniała o swych własnych troskach i własnem postanowieniu i zapytała go żywo: