Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/435

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
429
KOSMOPOLIS.

Alba zadość uczyniła bez zastanowienia się emu zdradzieckiemu żądaniu i przyłożyła oko do otworu w szybie. Autorka listów bezimiennych dobrze wybrała chwilę. Jak tylko drzwi pracowni się zamknęły, hrabina powstała, żeby się zbliżyć do Lincolna. Objęła szyję młodego człowieka ramionami, przeglądającemi nagością pod przejrzystym rękawem sukni letniej, i zaczęła obsypywać ognistemi pocałunkami jego oczy i usta. Lidya, trzymając w swym ręku dłoń Alby, uczula, jak ta zadrżała konwulsyjnie. Myśliwy na stanowisku, słyszący szelest liści w gęstwinie, z której ma wyjść łup, na który czatuje, nie doznaje silniejszej radości. Zasadzka się udała. Rzekła do swej biednej ofiary:
— Ale co ci jest? dlaczego tak drżysz?...
I chciała ją usunąć, żeby stanąć na jej miejscu. Alba, którą widok matki, obsypującej Lincolna namiętnemi pocałunkami, wstrząsnął straszliwie, była jednak na tyle przytomna, że zrozumiała niebezpieczeństwo grożące tej matce, schwytanej, że tak powiemy, w ten sposób na gorącym uczynku ściskania kochanka... i kogo?... męża kobiety przy niej stojącej, pytającej się jej, dlaczego drży i chcącej patrzeć przez ten otwór zdradziecki! Dla przeszkodzenia temu, by Lidya nie ujrzała tego, o czem, jak sądziła, zupełnie niewiedziała, odważne dziecko powzięło rozpaczliwe postanowienie, natchnione przez niebezpieczeństwo bezpośrednie. Wolną ręką uderzyła tak