Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
425
KOSMOPOLIS.

— Szczęściem nic nie słyszała. Jakto łatwo można przykrość komu zrobić mimowolnie!... Jestem niesprawiedliwa — mówiła dalej — gdyż to nie jest winą tak Florentyna, jak i jej że mają w żyłach trochę krwi czarnej, zwłaszcza, że ją uszlachetnili krwią bohatera i oboje są dobrze wychowani, a co większa, są bardzo poczciwi. Zresztą wiem dobrze, iż największą ideą tego wieku jest idea braterstwa ludzi... ale jestem dziś taka zdenerwowana... Zmartwienie Fanny zbyt silne na mnie wywarło wrażenie, a w takich razach człowiek staje się złośliwym... Ale mówmy o czem innem, dobrze? naprzykład o pańskim przyjacielu Montfanonie, którego takbym pragnęła poznać. Czy przebaczył już sobie, że sekundował w tym pojedynku? i czy przebaczy także biednej Fanny obecnie, gdy to małżeństwo zostało zerwane?...
Mówiła teraz głosem stłumionym, ale już było za późno. Zresztą choćby nawet siostra Florentyna słyszała te ostatnie słowa, to nie ułagodziłoby to wcale rany, jaką jej zadały poprzednie, w miejsce najdrażliwsze jej miłości własnej.
— I ja się wahałam! — szeptała — chciałam oszczędzić jej zgryzot!...
To pozbycie się wyrzutów sumienia było chwilą stanowczą dla tej duszy okrutnej, która posiadała niektóre przymioty właściwe wielkim intrygantom politycznym. Nie czekała nawet dwudziestu czterech godzin z wykonaniem swego straszliwego pomysłu, który miał rzucić na pa-