Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
420
KOSMOPOLIS.

amerykanina! Lidya, nerwowa i sucha, ilekroć patrzała na to płótno, mówiące, zda się, o tem, co się dziać będzie na wsi, czuła wzbierającą w sobie falę gniewu. Jakiej broni ma się teraz chwycić, co mają zrobić jej ręce, te ręce, które nie lękały się shańbić pracą nad listami bezimiennemi? Czy ma znowu to samo czynić? I na co? Po pojedynku wysłała jeden do wenecyanki, a ta głośno szydziła z tej niegodziwości z bezczelną wesołością siły, której nigdy niepokój zakłócić nie jest w stanie. Cóż zyskała na tem, że uwiadomiła Albę? Wszak hrabianka po dawnemu pokrywa sobą i swą niewinnością nierząd matki. Wprawdzie zdradzona małżonka mogła wywołać skandal i zażądać rozwodu, na mocy niezaprzeczonych dowodów, które pokazała Maudzie. Dość było zanieść do jakiego adwokata listy leżące w kantorku hiszpańskim. Ale cóż z tego? Tym sposobem nie zemści się wcale na mężu, dla którego rozwód ten będzie rzeczą obojętną teraz, gdy zarabia tyle, ile chce pieniędzy. Straci tylko brata. Chociaż bowiem występek Lincolna był widoczny, była jednak pewną, że Florentyn przełoży go nad nią, i ta to okoliczność właśnie budziła w niej gniew szalony. Rozmyślała o wszystkich osobach i środkach, i instynkt, ten rodzaj podwójnego widzenia zwierzęcego, zawsze kierował jej myśli na Albę. W czasie niekończących się nigdy seansów, które zapał malarza, pragnącego wykończyć swe dzieło, ciągle prze-