Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
419
KOSMOPOLIS.

by nie podsycało ono w niej nienawiści. Przekonała się znowu tutaj w tym pokoju chorego, w każdej godzinie, w każdej prawie chwili, o głębokości przyjaźni, jaką raniony żywił dlatego, za którego się pojedynkował. Florenty był wdzięczny Lincolnowi za to, że mógł dlań zaryzykować życie! Gdy Lidya uwiadomiła go o odjeździe Gorskiego, jakiż blask radości zajaśniał mu w oczach! Jakiż blask tam się pojawił, gdy hrabina powiedziała im o projekcie długiego pobytu w Piove, a potem w Wenecyi, w końcu lata! Ten pobyt na wsi, u kochanki męża, rozdrażnił do ostatka gniew tajony w Lidyi. Cierpiała jak zwierzę dzikie, zamknięte w klatce, dręcząc się obrazami szczęścia, jakiego dwoje kochanków będzie kosztowało w poufałem życiu wiejskiem, na tle przepysznych pejzaży weneckich. Lincoln opisywał jej te pejzaże z dokładnością malarza, według obrazów Giorgiona, Tycyana i Bonifacya, pełnych poezyi; tę bujną zieleń, miękie i łagodne spadki, dal błękitną. W pracowni jego była dawna kopia uroczystości wiejskiej, przypisywana jednemu z tych trzech mistrzów. Widać tam było nagą kobietę przy studni, z piersią przepyszną, z ruchem leniwym, z włosami jasnemi, strojnemi w perły, z ustami wilgotnemi i zmysłowemi, która wiotką kibicią i szerokiemi biodrami przypominała Katarzynę Steno. Obok tej istoty rozkoszy jakiś jegomość, grający na wioli, przypominał przez swą tęgą postać plastyczne kształty