Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/424

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
418
KOSMOPOLIS.

że przycisnęła ręką serce, jak gdyby chciała wyrwać z łona ten niewidzialny koniec szpilki, który ją ranił i wołała boleśnie:
— O! jeżeli się mylę, to niechże wiem o tem, jak również, jeżeli się nie mylę wcale!... Cierpiałabym o wiele mniej.
Niestety! biedna dziewczyna, rzucając to wyzwanie rozpaczliwe losowi, nie wiedziała o tem, że był ktoś w Rzymie, w jej otoczeniu bezpośredniem, zajęty urzeczywistnieniem tego życzenia. A była to ta sama osoba, która nie cofnęła się przed niegodziwością listu bezimiennego, była to ta śliczna i posępna Lidya Maitland, ta przebiegła, milcząca młoda kobieta, o dużych oczach piwnych, zawsze uśmiechniętych, zawsze spokojna, ze swą cerą bladą i matową, której zdawało się, żadne wzruszenie w świecie nie jest w stanie zaróżowić. Niepowodzenie pierwszych usiłowań rozdrażniło jej nienawiść do męża i hrabiny prawie do wściekłości, ale wściekłości skoncentrowanej, ukrytej, czychającej na nową sposobność do uderzenia przez całe tygodnie cierpliwie i skrycie. Zdawało jej się, że jest już pomszczoną z chwilą powrotu Gorskiego, a jednak na cóż się to przydało? Na to tylko, że Lincoln pozbył się rywala niebezpiecznego, a życie najdroższej dla niej istoty, było wystawione na niebezpieczeństwo! Przepędzała ona długie godziny u wezgłowia brata, o którego była namiętnie zazdrosna, z poświęceniem bardzo podniosłem, gdy-