Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
396
KOSMOPOLIS.

— Zanadto się powtarza — mówił ten ostatni do Alby, śmiejąc się w jeden z wieczorów w końcu miesiąca — spotkałem go dziś rano na Corso — i otrzymałem trzecią edycyę kiepskiego żartu papiezkiego o gruszkach i kasztanach! Szliśmy razem kilka kroków i zawołał, pokazując mi pałac Bonapartych: I ten także do nas należy... Znaczyło to, że wnuk stryjeczny cesarza ożenił się z kuzynką Peppina!... Uważa się za krewnego Napoleona! Słowo pani daję! A nawet nie wprawia go to wcale w pychę. Bonaparte, cóż to za nazwisko, wobec dźwięku starych imion szlacheckich!... Nadejdzie chwila, że się będzie tego wstydził!...
— Nadejdzie chwila, w której zostanie ukarany tak, jak na to zasługuje — odrzekła Alba głosem posępnym. — Tryumf jego jest zbyt zuchwały... Ale nie, wszystko mu się udaje. Jeżeli to prawda, że jego majątek jest tylko olbrzymią kradzieżą, to pomyśl pan o tych, których zrujnował. Wobec jego bezwstydnego szczęścia, czy mogą oni w co wierzyć?...
— Jeżeli są filozofami — odparł Dorsenne, śmiejąc się jeszcze weselej — widowisko to powinno ich zmusić do zastanowienia się nad pięknym żartem jednego z bezbożnych moich przyjaciół; nie należy wątpić o palcu Bożym, gdyż wsadził go sobie w oko stwarzając świat... A zresztą ludzie ci, których on zrujnował, niepotrzebnie grali przeciw niemu na giełdzie. To jedno, a po-