Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
370
KOSMOPOLIS.

I wskazał ręką na kobierzec, okrywający ścianę nad ich głowami.
— Oto cały świat, kobierzec zawieszony w naszej głowie, utkany przez naturę... Ale skończyłem już i pani byłaś bardzo grzeczną, żeś mnie słuchać raczyła...
— Wszystko to jest piękne — odrzekła Alba bardzo poważnie. Przez cały czas prelekcyi Dorsenne’a, słuchała go pilnie, z wielką uwagą.
— Ale — mówiła dalej — nie bierzesz pan w obrachunek cierpienia. Wszak istoty, która nie domagała się życia, a jednak cierpi, nie można na równi stawiać z kobiercem, obrazem, rzeczą. Wszak pan masz serce i cóż się dzieje z pańską teoryą, gdy widzisz kogoś płaczącego?...
— Ale któż tu płacze? — zapytał powieściopisarz. — Przecież nie Hafner, skoro będzie miał zięciem księcia. I nie ten książę zapewne, gdyż będzie miał teścia barona, z majątkiem co najmniej dziesięciomilionowym. I nie Fanny zapewne, bo wierzy, jak już dziś nikt nie wierzy i została ochrzczoną?...
A zniżając głos i zmieniając go na ton pieściwy, dodał:
— Tylko ty jedna, hrabianko, grasz w tę niebezpieczną grę, wylewasz łzy za innych, któreby oni wylewać powinni, gdyby przeczuwali nieszczęście, którego jednak nie przeczuwają.
— Bo przewiduję dzień, w którym Fanny pozna to swoje nieszczęście — odrzekła Alba. — Nie