Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
371
KOSMOPOLIS.

wiem, kiedy patrzeć zacznie właściwie na ojca, ale że już tak patrzy na Ardeę, jestem tego pewna... Spójrz pan na nią teraz, proszę pana...
Jakoż Dorsenne spojrzał na narzeczonych. Fanny słuchała mówiącego księcia, ale z pewnym wyrazem cierpienia na swej pięknej twarzy, o rysunku tak czystym, że niemal idealnej. On zaś śmiał się śmiechem gawędziarza, opowiadając jakąś anegdotę, którą uważał za bardzo dowcipną, a która drażniła widocznie delikatność osoby, do której mówił, nie domyślając się tego wcale. Nie była to już ta sama para narzeczonych, jak w pierwszych dniach — wtedy zdawało się Julianowi, że panna ma słodkie złudzenia o swym przyszłym mężu.
— Tak, ma pani słuszność — rzekł — rozczarowanie się zaczyna. To zawcześnie.
— Tak, to trochę zawcześnie — odpowiedziała Alba — a jednak już zapóźno. Nie uwierzysz pan temu, że są chwile, w których zdaje mi się, że obowiązkiem moim jest powiedzieć jej prawdę o tem małżeństwie, to, co ja o niem wiem, z historyą o człowieku podstawionym, o licytacyi przymusowej i o sprzedaniu się Ardei?
— Nie zrobisz pani tego — rzekł Dorsenne — a zresztą na co? Czy ten, czy inny, to wszystko jedno. Mężczyzna, który ją zaślubi, zaślubi tylko jej pieniądze, bądź pani tego pewną. Taka jest właściwość milionów i może taka ich kara... Ale mama panią złaje za to, że tylko ze mną