Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
305
KOSMOPOLIS.

zdradliwem i niepewnem, bo my sami zostaliśmy zdradzeni. Odtąd przez ciąg lat całych, niekiedy przez całe życie, niczem się nie wzruszamy, niczego się nie spodziewamy i niczemu nie wierzymy i ta to klęska duszy spowodowała, że Maud Gorska stała teraz nad samym wieczorem, oparta o podstawę kolumny i patrzała na deszcz padający, zamiast wejść do bazyliki, gdzie spowiednicy we wszystkich językach dają odpuszczenie wszystkich grzechów ofiarują lekarstwo na wszelkie boleści. Niestety! gdyby tam uklękła, byłoby to dowodem, że pociecha wstępuje do tej biednej duszy, ale młoda kobieta znajdowała się dopiero na pierwszej stacyi swej kalwaryi życia.
Patrzała więc na deszcz padający i ten straszliwy potop burzy, podobny do jakiegoś kataklizmu natury, sprawiał jej ulgę; blask błyskawic i trzask piorunów, jęk szerokiego placu pod smaganiem wody zmiatanej przez wicher, wywierał na nią uspakajające wrażenie. Znowu obrazy poczęły się układać w jej umyśle po tej zawierusze ślepego bólu, która ją porwała w chwili, gdy rzuciła wzrokiem na zdrajcze listy. Każdy wyraz tych listów stał jej przed oczami, palił je tak, że od czasu do czasu przymykała je z bólu, jaki jej to sprawiało. Przypominała sobie dwa ostatnie lata swego życia, to jest te lata, przez które żyła z panią Steno i każdy fakt, każde zdarzenie oblewało się teraz w jej duszy blaskiem, który co chwila wyrzucał jej na usta py-