Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
293
KOSMOPOLIS.

— O! wierzę ci! — zawołała Maud, przyciskając ręce do powiek, jak gdyby chciała uniknąć jakiegoś widma — ale gdzież oni się widzieli? Bolesław zaledwie przed dwoma dniami powrócił. Co zaszło między nimi? Co sobie powiedzieli? Przecież nie można ryzykować życia, gdy ktoś ma, jak Bolesław, żonę i syna?... Mówże! Zaklinam cię! Powiedz mi wszystko! Chcę wszystko wiedzieć! Jaki powód tego pojedynku?
— Jakiż może być inny powód, jak nie ta kobieta? W ostatnich dwóch słowach, wyrzeczonych przez Lidyę, było tyle pogardy, jak gdyby chciała niemi napluć w twarz Katarzyny Steno. Ale ten wybuch gniewu zniknął wobec zdziwienia, jakie wywołała odpowiedź pani Gorskiej:
— Jaka kobieta? Nic a nic cię nie rozumiem...
— Gdy przyjedziemy do domu, powiem ci wszystko... — odrzekła Lidya, spojrzawszy ze zdumieniem na swą towarzyszkę. Właśnie kareta zakręcała na rogu ulicy Leopardiego. Obie kobiety umilkły. Teraz Maud potrzebowała, by jakaś ręka litościwa się nią zajęła, tak kilka słów wyrzeczonych przez Lidyę wstrząsnęło nią do głębi. Towarzyszka, o którą ocierała się w szybkim pędzie powozu, która w niej przed chwilą wzbudziła tyle współczucia, stała się teraz dla niej czemś strasznem. Zdawało jej się, że to jest ktoś inny. W tej istocie, której nozdrza drżały namiętnością, której usta gorzko były skrzywio-