Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
282
KOSMOPOLIS.

silniejsze nawet dusze doznają przykrego uczucia, gdy stoją wobec nieszczęścia, na które zasłużyły. Wspomnienie przepowiedni wróżki stanęło teraz nagle przed oczami Lidyi. Krzyknęła i wycierać sobie ręce poczęła, jak senna. Widziała na nich krew brata... Nie! ten pojedynek odbyć się nie może. Ale jak mu przeszkodzić? jak? jak?
Powtarzała to ciągle. Florentyna nie było, nie mogła go więc błagać, a gdy wróci, czy będzie jeszcze czas? Lincolna także w domu nie było. I gdzieby on mógł się znajdować? Zapewne na schadzce z tą Steno. Obraz tej ślicznej istoty, leżącej w objęciach malarza, zatopionej, zagłębionej w upojeniu, jakiem przejęte były jej gorące listy, zarysował się w umyśle zawistnej kobiety. Cóż za szyderstwo, widzieć teraz tych dwoje kochanków, których chciała unicestwić, w ekstazie, z wyrazem szczęśliwości w oczach! Cóżby dała za to Lidya, gdyby mogła te oczy im wyrwać i zdeptać je nogami. Nowy potok nienawiści zalał jej serce. Boże! jakże ona ich nienawidziła i jakże ta nienawiść była zawsze niemocną. Ale przyjdzie i na nią czas. Teraz należy zająć się czem innem. Trzeba przeszkodzić temu pojedynkowi, ocalić brata. Ale do kogo się udać? Do Dorsenne’a? Montfanona? do barona Hafnera? do Peppina Ardei? O wszystkich czterech myślała, gdyż współczesne wizyty świadczyły, że byli to sekundanci dwóch szermierzy. Ale wszystkich po kolei odrzuciła, wiedząc, że żaden z nich nie