Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
285
KOSMOPOLIS.

pchnęła do starcia tragicznego jedyną istotę kochaną!... Zawód tego serca, w którem drżała dzika energia atawizmu zwierzęcego, był tak nagły, tak żywy, tak bolesny, że wydawała krzyki niezrozumiałe, wsparta na biurko brata i wobec tych kartek powtarzała:
— On się ma bić, on!... I ja jestem tego powodem!...
Wzięła listy i testament, wsunęła do szuflady, zamknęła go tam i powstała, mówiąc głośno:
— Nie, tak nie będzie. Przeszkodzę temu, choćbym się miała rzucić pomiędzy nich. Nie chcę tego, nie chcę!
Słowa takie łatwo wymówić, ale wykonać trudno. Lidya czuła to, gdyż zaledwie wypowiedziała te wyrazy, gdy ręce rozpaczliwie załamała, te wątłe ręce, które pani Steno porównała w jednym ze swych listów do łap małpich, tak miały one palce cienkie i długie — i rzuciła to pytanie ku niemożliwości, to „ale jakim sposobem?“, które tylu zbrodniarzy stawiło wobec tego rezultatu, najbardziej wyrachowanych kroków. Poeta powiedział to w wierszach, określających wszystkie nasze błędy mniejsze, lub większe:

The Gods are just, and of our pleasant vices
Make instruments to plague us“...

„Bogowie są sprawiedliwi, a z występków naszych robią narzędzie naszej kary“... Widocznie, że ta wiara w sprawiedliwość sędziego najwyższego jest mocno w nas zakorzenioną, gdyż naj-