Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
272
KOSMOPOLIS.

śnie, do czego z czasem Lidya będzie zdolną. Nie było tam nikogo, ktoby mógł poprawić tę naturę, w której dziedzictwo rasy uciemiężonej zaznaczało się przez dwa najwstrętniejsze przymioty: hipokryzyę i zdradę! Nikt nie pamiętał o tej prawdzie, zwykle zaniedbywanej w praktyce, choć powszechnie znanej w teoryi, że wady w dziesiątym roku życia, stają się występkami w trzydziestym. Będąc jeszcze małą dziewczynką, Lidya kłamała z taką łatwością, z jaką brat jej mówił prawdę. Ktoby był ją obserwował, byłby zauważył, że kłamstwa te dążyły zawsze do tego, by mogła się przedstawić lepiej, w świetle przyjaźniejszem swe przedwczesne pretensje. Współcześnie kiełkowały w niej inne wady; zazdrość instynktowna, niewyrozumowana, prawie chorobliwa. Florentyn nie mógł posiadać żadnej nowej zabawki, by ona mu zaraz nie zazdrościła. Nie mogła znieść, by brat całował ojca i zwykle wciskała się między nich — nie podobało jej się, gdy się bez niej bawił z kolegami. Gdyby Napoleon Chapron był się zajął zbadaniem charaktorów, tak jak się zajmował sprzedażą bawełny i trzciny cukrowej, byłby spostrzegł z przerażeniem te pierwsze zarysy złej indywidualności. Ale podobny w tem do swego syna, należał do rzędu tych ludzi, pełnych prostoty, którzy gdy kochają, sądzić nie umieją. A przytem Lidya i Florentyn, dla jego zranionej wrażliwości półparyi, stanowili jedyną ucieczkę, jedyny kącik