Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
271
KOSMOPOLIS.

Oczy jej się rozszerzyły, piersi podnosiły się i opadały, zęby szczękały, tak była wzburzoną przez grozę, przez to, czego się dowiedziała i czego była główną przyczyną. Czyż to nie ona pisywała listy bezimienne do Gorskiego, donosząc mu o miłostkach Lincolna z panią Steno? Czyż to nie ona wyszukiwała słów, któreby najsilniej dotknęły kochanka zdradzonego, najbardziej zadrasnęły słabą stronę jego miłości własnej? Czyż nie ona przyśpieszyła ten powrót zazdrośnika z przekonaniem, że sprowadzi tym sposobem zemstę tragiczną na znienawidzonego męża i wenecyankę? Tak, zemsta ta wybuchła. Ale przeciw komu? przeciw jedynej istocie, którą Lidya kochała na świecie, przeciw temu bratu, którego ujrzała w niebezpieczeństwie, dzięki własnym błędom i ta myśl tak była dla niej bolesną, że upadła na fotel, na którym Florentyn siedział przed kwadransem jeszcze, i powtarzała na pół nieprzytomna:
— Będzie się bił. To on się będzie bił zamiast tamtego!..
Całe dzieje moralne tej duszy gwałtownej i ponurej ześrodkowały się w tym okrzyku, w którym trwoga namiętna o brata zwiększała się wobec dzikiej nienawiści, jaką czuła do męża? Ta nienawiść była wynikiem czasów dzieciństwa jeszcze, bez opowiedzenia którego tak zbrodnicza nieszczerość w istocie tak młodej, byłaby trudną do pojęcia. To dzieciństwo zapowiadało wcze-