Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
269
KOSMOPOLIS.

„nie jest tu przyjemnie“... Słowa te trzeba zawsze przytaczać, bo są one prawdą. Czy jest ktokolwiek na świecie, coby nigdy nie zaznał trwogi? To też i Chapron przez te kilka chwil doznał trwogi bardzo naturalnej i patrząc na skazówkę zegaru, szepnął:
— Za dwadzieścia cztery godzin skazówka znów tu przyjdzie, ale czy ja będę ją widział? czy będę żył jeszcze?...
Była to jednak natura męzka i zdecydowana. Usiłował walczyć z tem uczuciem słabości i przed wycieczką z Montfanonem, postanowił napisać swą wolę ostatnią. Oddawna już nosił się z myślą legowania szwagrowi całego swego majątku. Ułożył więc odpowiednio testament, zrazu pismem nieco drżącem, powoli jednak pewniejszem. Skończywszy to, skreślił jeszcze dwa listy, jeden do szwagra, drugi do siostry. Gdy wygotował to wszystko, zegar wskazywał kwadrans na trzecią.
— Jeszcze siedemnaście i pół godziny oczekiwania — rzekł — ale zdaje mi się, że odzyskałem spokój. Przejdę się trochę i ostatecznie zwyciężę tę słabość...
Postanowił więc pieszo udać się do Montfanona. Trzy dokumenty, w tyluż kopertach, starannie ukrył w szufladzie swego biurka. Przechodząc przekonał się, że Lincoln nie znajdował się w pracowni i zapytał się kamerdynera, czy pani Maitland jest w domu. Odpowiedziano mu, że