Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
255
KOSMOPOLIS.

kiego się spodziewał ojciec i narzeczony Fanny; to też gdy czterej panowie usiedli, zapanowało milczenie, które pierwszy baron przerwał i głosem spokojnym, miarowym, głosem mierzącym słowa, jak waga lichwiarza mierzy sztuki złota, dopatrując się, czy nie brak w nich choćby tysiącznej części, rzekł:
— Panowie, sądzę, że zadośćuczynię woli panów, ustanawiając najprzód punkt, z którego mamy patrzeć na rzeczy... Jesteśmy tu, jak wiadomo, na to, by pogodzić dwóch ludzi, dwóch gentlemanów, których znamy, szanujemy, a nawet powiem, kochamy jednakowo...
Mówiąc to, zwracał się kolejno do każdego ze swych trzech gości, z których każdy skłonił głową, oprócz margrabiego. Hafner zatrzymał się na chwilę i spojrzał na szlachcica wzrokiem przywykłym do zaglądania aż do dna mózgu, by odgadnąć jakiego jest on zdania. Pomyślał sobie, że pierwszy świadek Chaprona był człowiekiem niezbyt towarzyskim i mówił dalej:
— Tak postawiwszy kwestyę, chcę panów prosić, byście odczytali to, co tu jest napisane.
Wyjął z kieszeni kartkę złożoną we czworo, osadził na końcu nosa swe sławne binokle złote i rzekł:
— Jest tego niewiele, jest to rodzaj dyrektywy, jak mawiał pan Moltke, który umiał kierować operacyami, projekt protokółu, który oczywiście może uledz zmianie po dyskusyi... Jest to