Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
237
KOSMOPOLIS.

sobą taką podporę moralną, że był prawie wesoły. Zastał Florentyna w saloniku dla palących, zajętego porządkowaniem papierów z flegmą systematyczną, jaką zdradzały jego czarne oczy poruszające się wolno na tle brunatnej nieco twarzy.
— Przyjął!
Było to pierwsze słowo, jakie obaj wypowiedzieli prawie jednogłośnie, i Dorsenne powtórzył warunki margrabiego.
— Polegam zupełnie na was obu — odrzekł Florentyn. Wcale nie pragnę krwi hrabiego Gorskiego... Nie trzeba tylko, żeby ten pan obwiniał wnuka pułkownika Chapron o tchórzostwo... Pod tym względem liczę na krewnego generała Dorsenne’a i na starego żołnierza...
— To się samo przez się rozumie — odrzekł Juliusz, a gdy w tej chwili Florentyn podał mu jakiś list, zapytał: co to takiego?
— Jest to liścik, który do pana napisał na tym samym stole, przed pół godziną, baron Hafner... Ale muszę ci objaśnić wszystko. Są nowe wiadomości. Byli u mnie sekundanci mego przeciwnika. Jednym z nich jest baron, drugim Ardea...
— Baron Hafner!... — zawołał Dorsenne. — A to szczególny wybór!...
Urwał — spojrzeli na siebie z Florentynem. Obaj się zrozumieli doskonale. Bolesław nie mógł znaleźć lepszego środka dla uwiadomienia pani Steno, jakiego postępowania postanowił się chwycić dla wykonania swej zemsty. Z drugiej strony