Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
224
KOSMOPOLIS.

— Montfanon zapewne spowiadał się dzisiaj — mówił do siebie — i na sam wyraz o pojedynku nie będzie mię chciał słuchać. Jednakże trzeba tę sprawę załatwić, trzeba koniecznie... Dużobym dał za to, żebym mógł dowiedzieć się prawdy o rozmowie Gorskiego z Florentynem. Jakim dziwnym i dyabelskim sposobem wojewodzie natknął się na tego ostatniego, gdy chciał się dobrać tylko do jego szwagra?... Dopieroż to będzie wściekły, gdy mnie zobaczy sekundantem przeciwnika!... Ba!... po ostatniej naszej rozmowie, może się tego spodziewać... A! otóż jestem już przed małym kościółkiem Domine quo vadis[1] .. I ja także mógłbym się zapytać siebie: Juliane, quo vadis?... Idę dokazać lepszej niż wszystkie moje sprawy...

Ta dusza lekka, drżąca za najmniejszem dotknięciem, rozżalona była, jak to się jej zawsze przytrafiało, wspomnieniem jednej z niezliczonych legend nabożnych, jakie dziewiętnaście wieków katolicyzmu przyczepiło, otoczone niezwiędłemi różami, do wszystkich kątów Rzymu i jego okolic. Przypomniał sobie rozczulającą historyę Św. Piotra uciekającego przed prześladowaniem i spotykającego Pana Jezusa. „Panie, dokąd idziesz?“ zapytał się apostoł. „Idę, by mię ukrzyżowano poraz drugi”, odrzekł mu Zbawiciel, i Piotr zawstydził się swej słabości i powrócił na męczeństwo. Mont-

  1. Panie, dokąd idziesz?