Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
223
KOSMOPOLIS.

widma, wśród których starzał się dawny żuaw papiezki i Julian, przyciskając dzwonek u drzwi trzeciego piętra, mówił sobie:
— Jest to głupstwo przychodzić z propozycyą taką, jak moja do takiego człowieka. Chociaż tu nie idzie o to, by być sekundantem w pojedynku zwyczajnym, ale o to, by zatrzeć sprawę, która musi najprzód narazić życie dwóch ludzi, a potem honor pani Steno i nakoniec spokój trzech istot niewinnych, pani Gorskiej, pani Maitland i mej drogiej Alby... On jeden będzie mógł to wszystko załagodzić. Będzie to czynem miłosiernym... Żeby tylko był w domu.
Rozległy się kroki służącego, który, poznawszy gościa, uprzedził wszelkie pytania, mówiąc:
— Pan margrabia wyszedł dziś przed ósmą rano. Powróci dopiero na obiad...
— A nie wiesz czasem gdzie poszedł?
— Poszedł na Mszę do katakumb i na procesyę — odrzekł służący i biorąc bilet Dorsenne’a, dodał: trapiści u Świętego Kaliksta wiedzą z pewnością gdzie jest pan margrabia. Jadł śniadanie u nich...
— Ha! sprobójmy — rzekł sobie młody człowiek, nieco zniechęcony. Dorożka jego ruszyła w kierunku bramy Św. Sebastyana, koło której znajdują się katakumby i biedne zabudowania, ostatni szczątek własności papiezkiej zachowanej przez ubogich mnichów.