Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
206
KOSMOPOLIS.

ru czysto pieniężnego tego związku, który dawał zupełną swobodę jego pendzlowi. Zresztą artyści mają tego rodzaju sumienia. Lincoln nigdyby sobie nie przebaczył, gdyby robił ustępstwa w zakresie sztuki. Uważał za zbrodniarzy tych artystów, którzy dla powodzenia porzucają swą manierę i sądził, że to jest bardzo naturalnem, iż bierze dwa miliony panny Chapron, której nie kochał i względem której teraz gdy urósł i poznał kilku jej współrodaków, począł także odczuwać przesądy rasowe. Sława pułkownika Cesarstwa i przyjaźń dla tego „poczciwego Florentyna“, jak mawiał, służyła za parawan dla wszystkiego.
Biedny, poczciwy Florentyn! Małżeństwo to było dla niego urzeczywistnieniem marzeń młodości. Pragnął go zaraz od pierwszego dnia, od chwili, gdy Maitland uścisnął go tak serdecznie za rękę. Nie pragnął innego losu, jak żyć w cieniu swego przyjaciela, który stał się zarazem jego szwagrem i jego wielkim człowiekiem. Florentyn był tak samo ślepym na wady Maitlanda, rozwijające się w miarę lat, powodzenia i majątku (przypominamy powodzenie jego „Kobiety w sukni fiołkowej i żółtej“ w Salonie 1884 r.), jak wtedy, gdy grali razem w krokieta na łąkach w Beaumont. Dorsenne bardzo trafnie nazwał to hipnotyzmem uwielbienia, jakie artyści wielcy lub mali wzbudzają niekiedy w swem otoczeniu. Tylko powieściopisarz, uogólniający rzeczy zbyt szybko, nie zrozumiał tego, że admirator we Floren-