Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
191
KOSMOPOLIS.

Los chciał, że wysłał on przed kilku minutami służącego po dorożkę, w celu udania się na śniadanie do miasta i dorożka ta nie przybywała. Na turkot kół, które się zatrzymały przed domem, wyjrzał przez okno swego pokoju, wychodzące na ulicę. Zobaczył Gorskiego. Taka wizyta o tej godzinie, w obec osób znajdujących się w pracowni, wydawała mu się z wielu względów niebezpieczną; więc natychmiast wyszedł. Wziął kapelusz i laskę dla usprawiedliwienia swej obecności w przedsionku, jako niby wychodzący na miasto. Znalazł się na schodach w sam czas, by powstrzymać służącego, który miał już na ustach słowa, że „pójdzie zobaczyć“ i kłaniając się Bolesławowi, z większą niż zwykle sztywnością, rzekł
— Mego szwagra niema, panie.
A zwracając się do lokaja, w celu oddalenia świadka, gdyby przyszło do zamiany słów nieco żywszych między nim i gościem niepożądanym, odezwał się:
— Nereo, idź poszukaj mi chustki do nosa. Zostawiłem ją w moim pokoju.
— Rozporządzenie o nieobecności pana Maitlanda nie może mnie dotyczyć — nalegał Bolesław. — Pan Maitland naznaczył mi zejście się na dziś rano, wczoraj wieczorem u pani Steno. Mam zobaczyć portret panny Alby...
— Tu niema żadnego rozporządzenia — odrzekł Florentyn. — Powtarzam panu, że mój szwagier