Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
188
KOSMOPOLIS.

sławnej kolumny. Wokoło kolumny z marmuru rzeźbionego, wdzierają się ku górze legiony, by przyczynić się na szczycie do tryumfu pokornego rybaka galilejskiego, który przed osiemnastu wiekami wylądował w porcie Tybru, nieznany, prześladowany, żebrząc może. Jakiż wzór, jaki symbol podniosły ten apostoł! Ale Gorski nie był ani Montfanonem, ani Dorsennem, by w jego sercu rozległ się odgłos takiej nauki. Był to człowiek namiętności i czynu, który widział w sferze, w którą go los rzucił, tylko namiętności swoje i swoje czyny. Nowy napad szalonego gniewu nim owładnął na myśl postawy, jaką wczoraj przybrał Maitland. Tym razem nie mógł się uspokoić. Pociągnął za rękaw zdumionego woźnicę i krzyknął mu adres ulicy Leopardiego tonem tak rozkazującym, że koń znowu zaczął kłusować, tak samo, jak pierwszy raz, a powóz przemykać się w labiryncie ulic. Jakaś nieokreślona, tragiczna wola podnosiła głowę w sercu młodego człowieka. Nie! on nie zniesie dłużej tej bezczelności. Zbyt boleśnie był dotknięty w tem, co było dlań najżywotniejszem i najserdeczniejszem, w dumie i w miłości. Jedno i drugie uczucie krwawiło się w nim i instynkt jakiś popychał go do nowego kroku szalonego. Stara krew wojewodów, z których Dorsenne zawsze sobie podrwiwał nieco, wrzała w jego żyłach. Jeżeli polacy dostarczyli tylu bohaterów dramatom i romansom nowoczesnym, to tylko dlatego, że pomimo klęsk