Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
187
KOSMOPOLIS.

która toczyła się ulicą noga za nogą. Bolesław wpadł znów w zniechęcenie, konieczną reakcyę gwałtownej poprzedniej działalności. Widzenie pracowni malarskiej, w której teraz znajdowała się pani Steno, poczęło się rysować w umyśle zazdrośnika z coraz większą wyrazistością, w miarę oddalenia. Widział w myśli swą kochankę dawną, przechadzającą się wśród ozdobnych obić, zbroi, studyów rozpoczętych, jak ją widział tak często chodzącą po jego własnym gabinecie, z uśmiechem kobiety zakochanej, dotykającej się z rozkoszą wszystkich przedmiotów, wśród których żyje jej kochanek. Widział Albę nieruchomą, służącą za parawan tej nowej intrydze matki, z tą samą naiwnością, z jaką niegdyś okrywała ich związek. Widział Maitlanda ze spojrzeniem obojętnem wczorajszem, ze wzrokiem człowieka wybranego, pewnego swego tryumfu, który nie doznaje nawet zazdrości o przeszłość, jedynej pociechy dla dumy obrażonego poprzednika. Niewzruszony spokój tego, który nas zastępuje przy kochance niewiernej, zwiększa jeszcze naszą wściekłość, jeżeli jesteśmy na tyle śmieszni i nieszczęśliwi, że ulegamy kryzysowi takiemu, jakiemu uległ Gorski. Była chwila, w której to widzenie rywala stało się dlań nie do wytrzymania. Znajdował się tuż przy swoim domu, gdyż objechał ten godny podziwu plac, cały przepełniony szczątkami bazylik, to forum Trajana, nad którem panuje posąg św. Piotra, ustawiony na szczycie