Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
186
KOSMOPOLIS.

minuty potem elegancki powozik zatrzymał się przed domkiem maurytańskim, którego białość jaśniała wśród innych budynków tej ulicy, po większej części niewykończonych jeszcze, z pewnym rodzajem zuchwałego przepychu. Obie kobiety zeszły i znikły po za drzwiami, które się zamknęły, a woźnica ruszył wolno z powrotem. Wstrzymywał konie, żeby się nie rozgrzały i dzielne cobs drżały z niecierpliwości, pokrywając wędzidła pianą. Widocznie hrabina i Alba zamierzały dłużej się zatrzymać w pracowni malarskiej. Czyż więc Bolesław dowiedział się czego nowego dla siebie? Czyż nie wyglądał śmiesznie na trotoarze tego skweru, na środku którego wznoszą się ruiny starożytnego wodociągu, nazwanego z wątpliwą autentycznością bramą tryumfalną Maryusza? Jednym rzutem oka młody człowiek ogarnął cały ten obraz; pustą wiktoryę, która się oddalała w stronę przeciwną, plac obszerny, tę ruinę, linię domów wysokich i swoją dorożkę nakoniec. Wydawało mu się tak dziwnem, że się tu znajdował i szpiegował to, o czem doskonale wiedział, że roześmiał się śmiechem nerwowym, wsiadł do dorożki i dał woźnicy własny adres: „palazzetto Doria. Plac Wenecki“.
Dorożka tym razem ruszyła wolno, gdyż woźnica zrozumiał, że gorączka szybkiej jazdy już minęła u jego klienta. W skutek przeciwnej metamorfozy, szybki koń rzymski stał się znów zwyczajną szkapą, a powóz ciężką, brudną maszyną,