Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
185
KOSMOPOLIS.

jeszcze, choć pewnym był, że pracownia była sceną długich i serdecznych poufałości. Pewność ta dusiła go, a jednocześnie przez dziwną sprzeczność, stanowiącą właściwość wszelkiej zazdrości, pragnął gorąco zobaczyć to własnemi oczami. Zeszedł więc z powozu na rogu, który wskazał woźnicy i ztąd mógł przejrzeć wzrokiem całą ulicę Leopardiego, przy której znajdował się dom jego rywala. Był to wielki budynek w stylu maurytańskim, wzniesiony przez sławnego artystę hiszpańskiego, Juana Santigoza, który musiał wszystko sprzedać przed pięciu laty, dom, pracownię, konie, obrazy ukończone, szkice zaczęte, by zapłacić ogromną przegranę w karty. Florentyn Chapron zakupił zaraz ten rodzaj fałszywej Alhambry o drzwiach łukowatych, której część wynajął swemu szwagrowi.
Bolesław Gorski stał przez kilka chwil na rogu chodnika i przypomniał sobie, że w roku przeszłym zwiedził ten pałac, w czasie jednej z tych przechadzek, tak pożądanych przez kobiety światowe, tak dobrze w Rzymie, jak i Paryżu, w towarzystwie pani Steno, Alby, Maude’y i Hafnera. Jakiś niewyjaśniony instynkt już wtedy wzbudził w nim antypatyę do malarza i jego dzieł. Czyż nie miał racyi?... Nagle, pochyliwszy się tak, żeby mógł widzieć, nie będąc widzianym, spostrzegł wiktoryę wjeżdżającą w ulicę długą Leopardiego, a w tej wiktoryi czarny kapelusz panny Steno i jasny kapelusz jej matki. W dwie