Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
178
KOSMOPOLIS.

pelkę krwi; i zawsze z tym samym uśmiechem, z jakim weszła, zapytała się Bolesława:
— Jak Maud spała? jak się ma dziś rano? a mój mały przyjaciel Łukaszek?...
— Doskonale się mają — odrzekł Gorski.
Ostatnie dreszcze gniewu, powstrzymane nagle przez pojawienie się młodej dziewczyny, objawiły się, ale tylko dla hrabiny, przez zdanie pozornie bardzo proste, ale któremu głos i wejrzenie nadawały gorycz nadzwyczajną:
— Zastałem ich tak samo, jakem opuścił... Kochają oni mnie bardzo... Zostawiam cię, hrabino, z księciem — dodał, idąc ku drzwiom — przyjazne słowa pani, hrabianko, powtórzę Maud...
Odzyskał znowu całą swą galanteryę, którą w nim wyrobił długi szereg przodków magnatów, nieco dzikich, ale zawsze wielkich panów. Jeżeli ukłonił się pani Steno z elegancyą, to w ukłonie oddanym córce, ukłonie bardzo nizkim, okazał cały swój wdzięk. Była to drobnostka, ale hrabina była zanadto wytrawna, by nie miała tego zrozumieć. Wzruszyło ją to, choć ani rozpacz, ani gniew i groźby nie potrafiły wstrząsnąć jej spokojem. Cała gibkość tej natury słowiańskiej, która ją tak długo zachwycała, objawiła się w tej zmianie, której dokonał w sobie bez najmniejszego przymusu. Przez chwilę owładnęło ją jakieś nieokreślone uczucie niezadowolenia z tryumfu, jaki odniosła nad tym człowiekiem, którego byłaby przed pięciu minutami chętnie wyrzuciła