Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
174
KOSMOPOLIS.

Teraz oburzenie kobiety, dotkniętej w człowieku, którego kochała, wzięło górę:
— Ostrzegam cię, że nie pozwolę na to, byś mi coś podobnego mówił o mych przyjaciołach... Obraziłeś mię ciężko i tego ci nie przebaczę... Zamiast przyjaźni, którą ci tak uczciwie ofiarowałam, stosunek nasz odtąd będzie towarzyski... Sam tego chciałeś... Staraj się, by i ten stosunek nie został zerwany... Bądź przyzwoity, przynajmniej co do formy. Pamiętaj, że masz żonę, a ja że mam córkę i że dla nich powinniśmy uniknąć następstw tego zerwania... Bóg mi świadkiem, że chciałam postąpić inaczej...
— Żona! córka! — zawołał młody człowiek z goryczą — to właśnie pora o nich wspominać i stawiać je między tobą i moją zemstą sprawiedliwą! Nie wstydziłaś się ich wprzódy, wtedy gdyś kochała się we mnie!... Było to wówczas wygodnem dla ciebie, by one żyły ze sobą w przyjaźni. I ja na to pozwoliłem, zgodziłem się na tę nikczemność... a dziś chcesz się zasłonić temi dwoma niewinnemi. Nie, tak nie będzie! nie porzucisz mię tak łatwo! Ponieważ na tym tylko punkcie mogę ci zaszkodzić, więc ci zaszkodzę. Trzymam cię i będę cię trzymał. Albo wyrzucisz tego człowieka za drzwi, albo na nic zważać nie będę. Moja żona dowie się o wszystkiem! Ha! tem lepiej. Już od dość dawna kłamstwo mię dusi... I twoja córka się dowie i osądzi cię wcześniej...