Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
172
KOSMOPOLIS.

działem o tem, odgadłem to zaraz, w pierwszym tygodniu mej przeklętej nieobecności!... Ale nigdybym nie uwierzył, że mi to powiesz kiedyś, tak jak teraz, tym głosem spokojnym, który jest bluźnierstwem okropnem dla całej naszej przeszłości. Nie, nie uwierzyłbym temu, nawet teraz słysząc, nie wierzę... Nie, to za wiele, to jest niegodne...
— A dla czego? — zawołała hrabina, podnosząc czoło z wyrazem dumy — tylko kłamstwo jest niegodnem w miłości... Wiem ja, że wy, mężczyźni, nieprzyzwyczajeni jesteście spotykać kobiety prawdziwe, takie, które mają szacunek i cześć dla swych uczuć. Ja mam ten szacunek i tę cześć. Powtarzam ci, Bolesławie, że cię bardzo kochałam. Nie ukrywałam tego nigdy przed tobą, oddawałam ci się zupełnie. Postępowałam z tobą uczciwie... i postępuję tak samo, zrzekając się ciebie i ofiarując w zamian przyjaźń stałą, przyjaźń człowieka dla człowieka, gotową na każde twe żądanie dać dowód swej szczerości...
— Przyjaźń ze mną, ze mną, ze mną? — zawołał Bolesław. — Czyż nie dość okazałem cierpliwości, słuchając tego co mi mówisz? Widziałem jak kłamiesz i jak współcześnie potępiasz kłamstwo słowami!... I dla czegóż nie żądasz jeszcze, bym został przyjacielem tego, który mię zastąpił?... To tak?... Bierzesz mię za ślepego i przypuszczasz, iż nie widziałem wczoraj przy tobie tego Maitlanda, i że nie spostrzegłem na pierwszy rzut oka, jaką on rolę gra wobec