Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
170
KOSMOPOLIS.

— W rzeczy samej idzie o pewne wyjaśnienia, których zdaje mi się, mam prawo żądać i których żądam...
— Owszem, żądaj, mój drogi — odrzekła hrabina, patrząc mu prosto w oczy i nie spuszczając swego wzroku dumnego, w którym jego słowa rozkazujące, zapaliły płomień.
Jeżeli wczoraj była godną podziwu, stawiając czoło powrotowi swego dawnego kochanka w chwili, gdy bawiła się sam na sam z nowym, to dziś była o wiele godniejsza tegoż podziwu, gdy nie dodawało jej odwagi otoczenie przyjaciół. Nie była pewną, czy szaleniec, przed którym teraz stała, nie jest uzbrojony i wiedziała, że może ją zabić, a ona nie zdoła mu się obronić. Ale scenę tę trzeba było raz odegrać wcześniej czy później, i odgrywała ją bez trwogi. Nie kłamała wcale, gdy przed chwilą mówiła do Pepina Ardea: „Moją zasadą jest mieć cel wytknięty i iść do niego śmiało“... Chciała zerwać stanowczo z Bolesławem, dla czegóżby więc miała się wahać co do środków? On tymczasem milczał, jakby szukał słów odpowiednich, wreszcie rzekł:
— Czy pozwolisz mi cofnąć się o trzy miesiące wstecz, choć czas ten bądź co bądź może jest zbyt długim dla pamięci kobiecej! Nie wiem czy sobie przypominasz nasze ostatnie widzenie się? Przepraszam, chciałem powiedzieć przedostatnie, bośmy się widzieli wczoraj wieczorem. Zgodzisz się zapewne na to, że sposób, w jakiśmy się roz-