Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
148
KOSMOPOLIS.

— Masz pan słuszność! — odrzekła Alba. — W jej oczach, nagle szeroko rozwartych, zajaśniał blask prawdziwej wdzięczności, która przekonała ostatecznie Juliana, że teraz dobrze widzi. Wygłosił zdanie, którego ona łaknęła. W obec tego uczuł wstyd i litość — wstyd, gdyż w myśli znieważył tę nieszczęśliwą istotę: litość, gdyż jeżeli napisano jej o matce, to musiała doznać straszliwej boleści. I nie mogła nawet pokazać tego haniebnego listu matce, która często mówiła: „wychowuję moją córkę według zasad angielskich, w najzupełniejszej niepodległości“... Szczęśliwe wyniki dała ta niepodległość, kiedy pozwoliła, że to biedne dziecko otrzymywało tego rodzaju listy! Wczoraj zapewne po południu, lub dziś rano, musiała dostać ten list straszliwy, gdyż w czasie wizyty w pałacu Castagna była wesołą i dąsającą się dziecinnie, gdy teraz wieczór nie była już dzieckiem cierpiącem, ale kobietą. Dorsenne mówił dalej:
— Pani wiesz dobrze, że my, pisarze, jesteśmy ciągle wystawieni na tego rodzaju bezeceństwo. Niech tylko jaka książka zyska powodzenie, niech sztuka się podoba, niech jaki artykuł chwalą, a zaraz zazdrośni poczynają obrzucać obelgami nas, lub tych, których kochamy, zawsze bezimiennie... W takich razach, powtarzam pani, palę te pisma, nie czytając ich i jeżeli kiedykolwiek coś podobnego się pani przytrafi, wierz mi, hrabianko, trzymaj się przepisów twego przyjaciela Dor-