Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
147
KOSMOPOLIS.

raz niesmaku, w oczach zajaśniała wzgarda ponura, a ręce, zajęte przygotowywaniem herbaty, drżały coraz bardziej i rzekła tonem tak wzruszonym, że Dorsenne żałował już, iż zaczął tę grę okrutnej ciekawości.
— O! nie życz jej pan tego! Byłoby to gorszem od dzisiejszej nieświadomości. Teraz przynajmniej nie wie o niczem i gdyby jakiś nędznik zrobił to, o czem pan mówisz, to i tak pewności nie nabędzie... Jak pan możesz się uśmiechać na takie przypuszczenie... Biedna, dobra Fanny. Spodziewam się, że nie otrzyma listu bezimiennego... To jest rzecz nikczemna i tyle złego robi!...
— Daruj mi pani, żem cię podrażnił — odrzekł Dorsenne.
Dotknął się niemal palcem krwawej rany serca i zrozumiał ze zdziwieniem, że nietylko Alba Steno nie pisała listów bezimiennych do Gorskiego, ale przeciwnie, sama je otrzymywała. Ale od kogo? Któż był tym tajemniczym denuncyantem, który w tak bezecny sposób uwiadomił córkę pani Steno, że ta ma kochanka? Myśląc o tem, Julian czuł dreszcz przebiegający mu po ciele i dodał:
— Jeżelim się uśmiechnął, to dlatego, że uważam pannę Hafner za osobę aż nadto rozumną, by nie umiała w sposób właściwy zachować się wobec takich ostrzeżeń. Listu bezimiennego nie należy nawet czytać. Jeżeli jest ktoś tak niegodny, że używa tego rodzaju broni, to nie zasługuje na tyle zaszczytu, by nawet spojrzano na jego pismo...