Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
134
KOSMOPOLIS.

— Byłbym złym kochankiem zeszłowiecznym, gdyż w nocy nic nie widzę. Gdyby cygaro pani nie służyło mi za przewodnika, byłbym wlazł na balustradę.
— Ach, to pan, panie Dorsenne — odrzekła p. Steno sucho, wbrew swej zwykłej uprzejmości, z czego powieściopisarz wyciągnął podwójny wniosek, raz że był Terzo Incomodo komedyi klasycznej, potem że Hafner uwiadomił hrabinę o jego wczorajszych słowach.
— Tym gorzej — pomyślał sobie — ostrzegłem ją... Gdy się zastanowi, będzie mi wdzięczną. Co prawda, teraz nie jest pora do zastanawiania się...
Szepnąwszy te słowa po cichu i do siebie, począł głośno mówić o pogodzie, o tem, że jutro może być deszcz, o doskonałym humorze księcia Ardea... Wypowiedziawszy nakoniec kilka takich banalnych zdań, by we właściwej chwili cofnąć się z tarasu i zostawić kochanków ze sobą, tak by to nie wyglądało umyślnie, zapytał zwracając się do Maitlanda i stojąc ciągle, by mu łatwiej się było usunąć:
— Kiedy będzie można zobaczyć portret, jaki pan robisz? kiedy będzie on skończony?...
— Skończony! — zawołała hrabina, nazywając przytem swego przyjaciela imieniem zdrobniałem — czyż pan nie wiesz, że Linco znowu całą głowę zamazał?
— Całą! nie! — odrzekł malarz — ale to prawda, że profil trzeba przerobić... Czy przypomi-