Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
133
KOSMOPOLIS.

kiemi wąsami rudemi, które w szerokim śmiechu odkrywały szeroki rzęd biały mocnych zębów. Szerokie pierścienie błyszczały na jego szerokich palcach. Przedstawiał on typ wręcz przeciwny Bolesławowi Gorskiemu. Jeżeli prawnuk kasztelanów polskich przypominał niebezpieczną przebiegłość kota, zręcznej i pięknej pantery, to Maitland mógł być porównany do tęgiego i potężnego buldoga, do jednego z tych dogów legendy o szczękach i muskułach tak silnych, że mogły zdusić lwa. Malarza widać w nim było tylko w oczach i rękach, co było darem fizycznym takim samym jak krtań u tenora. Ale ten talent prawie anormalny został rozwinięty, ukształcony, zapłodniony dzięki sile woli; rys znamienny w anglosasach Nowego świata, gdy zakochają się w Europie, zamiast coby ją mieli nienawidzieć. W tej chwili jednak ta siła woli zajęta była oddychaniem wonią tej cudnej róży białej, jaką była pani Steno — róży, trochę zanadto rozkwitłej, która w jesieni czterdziestki zaczynała już więdnąć. Ale jakże ona była jeszcze rozkoszną! To też Maitland widocznie nie troszczył się wcale tem, że jego żona znajdowała się w pokoju sąsiednim, którego drzwi rozwarte rzucały blask, półcieniem pokrywający zarysy tarasu rozkosznego! Trzymał swą kochankę za rękę i puścił ją, gdy spostrzegł Dorsenne’a, który umyślnie potrącił z trzaskiem wielkie krzesło, zbliżając się do pary i rzekł bardzo głośno z wesołym śmiechem: