Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
131
KOSMOPOLIS.

dawały wygląd prawie tragiczny! Kąty ust obniżyły się nieco, warga górna, krótka z natury, odsłoniła zęby ściśnięte, i przy twarzy bladej te usta miały gorycz niewysłowienie bolesną. Z jakiego powodu? Nie była to chwila odpowiednia do takich badań. Młody człowiek musiał iść przywitać się najprzód z panią Steno na tarasie, który zakończał niby raj rozkoszy rzymskich, salon umeblowany na wzór paryzki. Krzewy drżały tu w wielkich wazonach z terrakoty ozdobionych płaskorzeźbami. Na balustradzie bielały popiersia, a w głębi rozłożyste sosny willi Bonaparte rysowały swe czarne sylwetki na tle nieba z błękitnego aksamitu, wyzłoconego wielkiemi gwiazdami. Mglisty zapach akacyj, który przychodził tu z sąsiedniego ogrodu, unosił się w powietrzu, które miało miękość jedwabistą, lekką, pieściwą i ciepłą. Ta atmosfera słodka, prawie rozkoszna, świadczyła o kłamstwie hrabianki, która widocznie chciała usprawiedliwić to sam na sam matki z Maitlandem. Kochankowie w rzeczy samej znajdowali się tu obok siebie, wśród woni, tajemnicy i samotności tego cichego i ciemnego tarasu. Dorsenne, który przybywał z jasno oświeconego salonu, musiał chwilę czasu stracić, nim zdołał rozróżnić w zmroku sylwetkę hrabiny. Ubrana całkiem biało, leżała na szeslongu słomianym, opatrzonym w miękkie poduszki jedwabne. Paliła cygaretę, której mały punkcik ognisty, przy każdem pociągnięciu, jaśniał silniej i pomimo chłodu