Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
113
KOSMOPOLIS.

pokoju, w którym jego szwagier igra ze swą hrabiną... Sam amerykanin także nie. Wprawdzie i takie przypadki się zdarzały. Kochanek, znudzony kochanką i denuncyujący się sam przed tym, do kogo to należy, żeby raz uwolnić się od pańszczyzny miłosnej. Ale był to człowiek wycieńczony i nie miał nic wspólnego z tym źbikiem, który ma talent do malarstwa, jak słoń ma trąbę; gieniusz przyczepiony do nicponia. Cóż znowu za ironia!... Wszak ożenił się ze swą murzynką dla pieniędzy i to wystarcza! Ale była to nikczemność popełniona raz na zawsze, oswabadzająca go od handlu i pozwalająca mu malować tak jak chce i co chce. Pozwala się kochać pani Steno, bo jest ona dyabelnie piękna pomimo swych czterdziestu lat, i jest prawdziwą wielką damą mimo wszystko, a on wzdycha do tego by być wielkim panem. To mu pochlebia. Nie ma on za grosz nawet delikatności moralnej w sercu. Ale nie jest też zużytym... O jego żonie także nie ma co myśleć. Jest to prawdziwa niewolnica, którą unicestwia sama obecność białego tak dalece, że nie śmie patrzeć w oczy swemu murzynowi mężowi... Hafner także nie. Przebiegły lis zdolny jest do wszystkiego przez chytrość, nawet do dobrego. Ale na coby mu się przydało łotrostwo całkiem niepotrzebne i niebezpieczne? Nie, to nie oni... Fanny znów jest świętą, wcieleniem starej legendy złotej, choć