Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



IV.
Blizkie niebezpieczeństwo.

— Nie, nie mogłem inaczej postąpić — powtarzał sobie Dorsenne wieczorem tegoż dnia. Całe po południe przepędził z Gorskim. Zmusił go do zjedzenia śniadania, do położenia się spać. Czuwał nad nim. Odprowadził go w zamkniętym powozie na stacyę drogi żelaznej Portonaccio, pierwszego przystanku na drodze do Florencyi. Jednem słowem starał się wszelkiemi siłami, by nawet na chwilę nie zostawić samym tego człowieka, którego gorączkę raczej uśpił, ale jej nie wyleczył, kosztem, niestety! własnego spokoju. Pozostawszy bowiem sam po powrocie do domu na placu Trójcy, gdzie mnóstwo szczegółów świadczyło o niedawnych odwiedzinach, ciężar słowa honoru danego fałszywie, zaczynał przygniatać powieściopisarza, zwłaszcza że powoli począł sobie zdawać sprawę z taktyki Bolesława. Zwykła mu, śpóźniona nieco przenikliwość, pozwoliła teraz przejrzeć dokładnie całą ich rozmowę. Spostrzegł, że ani jeden wyraz w mowie Gorskiego, choćby wyraz ten miał pozór