Przejdź do zawartości

Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
105
KOSMOPOLIS.

reby uśpiło w tobie wątpliwości, rozbudzone przez listy bezimienne. Nie można przecież zażywać ufności w pigułkach, jak się to robi z morfiną. I powiem ci, że jeżeli nie pójdziesz za moją radą, to pani Gorska bardzo szybko o wszystkiem się dowie. Może nawet już wie. Chcesz, żebym ci powiedział com najprzód ukrył przed tobą, gdyż wydawałeś mi się zbyt wzburzonym? Wszak przyjazd z dworca kolejowego nie zabrał ci wiele czasu i prawdopodobnie z powozu nie wyjrzałeś nawet dwa razy. A przecież był ktoś, co cię widział. Kto? — Montfanon. I powiedział mi o tem dziś rano prawie na schodach pałacu Castagna. Gdybym z paru słów, wyrzeczonych przez twą żonę, nie był zrozumiał, że ona nie wie o twej obecności w Rzymie, byłbym cię zdradził... A teraz widzisz, w jakiem jesteś położeniu!...
Mówił wzruszony prawdziwie, tak dalece zaniepokoiła go oczywistość niebezpieczeństwa, jakie mógł wywołać upór Gorskiego. Ten ostatni, który znów pogrążył się w myśli, spoglądał dziko dokoła. Widocznie, wzburzenie swego towarzysza uważał za chwilę stosowną dla wymierzenia stanowczego ciosu. Zerwał się tak gwałtownie, że Dorsenne się cofnął. Chwycił tego ostatniego za ręce, ale tak silnie, że najmniejsze drgnienie nie mogło ujść jego uwagi.
— Nie, Julianie, masz sposób przyniesienia ulgi... — rzekł głosem chrapliwym, jak gdyby zduszonym przez niepokój.